Pamiętam czasy, kiedy o śniadaniu w ogóle nie myślałam. Wstawałam z łóżka, myłam zęby, szybko się ubierałam i wylatywałam z domu- czy to do szkoły, na studia, czy do pracy.
Nie mogłam słuchać o tym, jakie to śniadanie jest ważne. Wtedy wystarczało mi świeże powietrze tak do godz. 11. Później włączało się konkretne ssanie.
Teraz mam całkiem inaczej, ale może to ze względu na mój obecny stan. Praktycznie kładę się spać będąc już głodna i czekając na śniadanie :)
Może kanapki z sałatą, serem i szynką? Może jajecznica ze szczypiorkiem i boczkiem? A może naleśniki? Jaaaa, mogłabym chyba zjeść to wszystko i to jeszcze przed 10 rano...
Żeby nie szaleć z garami i patelniami od rana zrobiłam ostatnio granolę. Duży słoik z tygodniowym zapasem chrupkich cząstek, które pasują do mleka, kefiru, maślanki, czy jogurtu. Granola, którą zrobiłam nie jest mocno słodka, więc idealnie sprawdzi się do nich łyżka miodu lub świeże, słodkie owoce. Niebo w gębie, które zaspokoi głód (nawet mój) do godz. 11 :)